Trekking dookoła Annypurnej i Sanktuarium Annypurnej, czyli ACAP i ABC. Dookoła
Annypurnej to jeden z klasyków wśród trekkingów na świecie, połączony z
trekkingiem do Sanktuarium Annypurnej to 23 dni spędzone wśród najwyższych gór
świata.
Dzień po dniu. Z Pokhary do Besi Sahar autobusem, tutaj zaczyna się pieszą wędrówkę do Bulbule i następnie do Nadi na nocleg . Zaczynam sama. Byłam umówiona z kolegą z Izraela którego poznałam na raftingu. Mieliśmy się spotkać w Besi Sahar. Jak się okazało nie tak łatwo się spotkać kiedy zamieszanie z biletami. moj Bilet autobusowy był do innego miasta, gdzie narodził się Budda, wypisany odręcznie, nagryzmolony jak dla mnie, trudny do odczytania, zapakowany do koperty. Dało się to wszytsko odkręcić ale do Besi Sahar dostaje sie dwoma lokalnymi autobusami dwa razy dłużej, na późne popołudnie. Pierwszy punkt sprawdzania pozwolenie. Jest już po czwartej 2 godziny światła, łąduję się do kolejnego lokalnego autobusu, taka jazda jest niebezpieczna, w dole jakaś ciężarówka co niewyrobiła, przepaście i buja, buja jak na łodzi. Tylko godzinę. Kolejna godzina pieszej wędrówki do Nadi. Pierwszy nocleg na trasie. Małe pokoje poprzedzielane blachą falistą, toalety na zewnątrz. Kuchnia prawie otwarta, na podwórku rozstawiona polowa restauracja.
W tym samym miejscu zatrzymuje sie grupa francuzów, maja nelaskiego przewodnika co mówi po francusku i kilku tragarzów. Francuzi są starsi, wieku przed i po 60. Będę ich bonjure słyszeć na trasie. Spotkamy się jeszcze. Dla nich, kilku lokalnych gra na bębnach i nepalskie dziewczyny śpiewają. Po kolacji szybko zasypiam.
Tego dnia moja pierwsza modlitwa oto, żeby ktoś się pojawił na trasie dla towarzystwa. W kolejnej wiosce spotykam parę Niemców i kupuję wodę. Dalej po drodze spotykam jeepa z partia wyborczą i megafonem, okazale drzewo które ma liście kaktusowe. Wędrówka jest z górki i pod górę, podczas której kilkanaście dzieci wykrzykuje do mnie give me sweets ! ( daj mi słodycze! ). W kolejnej wiosce zatrzymuje się na posiłek, przy jednym z stolików siedzi para. Pytają o moje imię. Iita i Michael, dzień przed trekkingiem wysłali do mnie wiadomość, odpowiedz na moje ogłoszenie na trekking partners, gdzie można umówić się na wspólne wędrowanie. Wiadomość odebrałam póżno w nocy, miałam problemy z internetem, i dałam spokój. Izraelczyka nie dogoniłam ale spotkałam Iite z Finlandii i Michaela z Texsasu. Modlitwa wysłuchana. Michael ma tempo, Iita ma wielki niebieski plecak, a mi ciężko. Mój bagaż to 15 kg. 8 kg ciuchów, 2 killogramy ozdób i za dużo jedzenia. Plecy. Na początku nie używam kijka, w jednej ręce trzymam butlę z wodą, w drugiej mały plecak, w którym coś tam mam, bo nie potrafiłam zapakować się do 40 litrów. Nie wygodnie. Gdzie mój porter?
Dzień 3
Pobudka, o 7 śniadanie, pakowanie i w
drogę. Śpimy nad przepaścią z widokiem na wodospad. W nocy wydaje się, że pada,
ale to rzeka szumi, wodospad huczy. Dom, z pokojami dla gości zwany jest potoczne
Tea house, ten w którym śpimy to jeden z pierwszych w wiosce Chamje. Kilkaset
metrów dalej jest kilka innych zabudowań. Domy droga lokowane są blisko
przepaści, trudny teren. Dookoła domów beztrosko biegają dzieci. Droga
trekkingu naprzemiennie z drogą dla Jeepów, od roku można już dojechać do
Chame, skrócić sobie trekking o kilka dni. Starsi trekkerzy powiadają, że się zmieniało
wybudowałi drogę nie jest już tak samo jak kiedyś. Droga jest ułatwieniem dla
mieszkańców. W Bagarchhap tylko nasza trójka wynajmuje pokoje. Micheal ustala
trasę. I już o godzinie trzeciej jestesmy, jakieś 6 godzin wędrówki. Tego dnia
780 m przewyższenia. Wioska mała położona na 2100, kilkanaście gospodarstw, kilka domów z pokojami gośicnnymi Tea house. Charakterystyczne kamienne ogrodzenia malych poletek warzywnych, zabezpieczenia przed zwierzętami. Gospodarz domu ma córki,które nie chcą pozować do zdjęc. Wraz z wysokością zmienia się przyroda i zmienia się uroda ludzi, Szczuple o smukłej twarzy piękne nepalski
dziewczyny zostały w Pokharze. Ludzie z tej wioski mają okrągłe twarze, mocną sylwetkę,
trochę z urody podobni do Tybetańczyków.
Dzień 4
Po drodze można kupić jabłka. Najpierw
widać kamienne ogrodzenia, i kilka jabłonek. Gałęzie zrzucają liście ale nie
jabłka. Widok na póżną jesień. Przy najbliższych zabudowaniach mężczyzna
sprzedaje; te większe są droższe. Jabłka dolara za kg. Soczyste. Mamy dobre
tempo, i udaję się nam dotrzeć na nocleg przed deszczem. Wyjątkowo pada. Tempo
nadaje Michael, wraz Iitą jesteśmy tak zaobsorbowane pięknem przyrody i naszym
gadulstwem, że nie spieszy się nam, ale za Michealem podążamy. W Chame zostajemy
na noc. Coraz więcej turystów na wiosce, dziennie tę trasę w sezonie przechodzi
około od 80 do 100 turystów. Kolejna noc i trochę zaczynamy wymyślać decydujemy
się na kolejny któryś dom po drodze. Idealnie i radosć wielka, że jest ciepła
woda. Gorąca. Myjąc włosy poparzę skórę głowy. Ostatnie dni była lodowata. Gorąca
woda w języku nepalskim to tatopani!, zimna znaczy chisapani. Pokoje gościnne
powstały niedawno, wewnątrz pachnie drewnem. Na kolację schodzimy do
restauracji, jest taka zasada, która obowiązuje na całym trekkingu tam gdzie śpisz
tam jadasz. Noclegi są za małą kwotę od 100 do 300 rupi czyli do 3 dolarów za
pokój. Jedzenie wraz z wysokością cenowo wzrasta. Najbardziej znana nepalska
potrawa, którą się jada się codziennie na obiad to Dalbhat. Ryż curry i fasola.
Vegetariańska. Jedzą tak codziennie tragarze i przewodnicy górscy. Dla białych
z bogatego świata jest kilkustronnicowe menu. Przegląda się co wieczór jak
książkę. W tym najbardziej znana kuchnia włoska, czyli macaroni i pizza. Coraz
więcej znajomych. Czekając na kolacje grzejemy się wspólnie przy piecu. Tego wieczoru
zaprzyjaźniamy się z Emili i Emanuelem z francuskich Alp, to jest ich drugi
trekking. Zaczęli od
Manaslu. Opowiadają jak było, a było zimno i śnieżnie. Jest to mniej
uczęszczany trek z powodu na zezwolenia i obecność przewodnika górskiego. Przy
piecu grzeje się jeszcze dziewczyna z Izraela, jest mocno przeziębiona, chora,
osłabiła organizm trzema trekkingami. W górach jest zimno. Mount Everest następnie
Manaslu i teraz chcą zrobić dookoła Annypurnej. Jest z mężem, on też chory.
Na ścianie wisi wileka mapa Lhasy stolicy Tybetu.
Dzień 5
Robi się coraz wyżej i piękniej. Przestrzeń
coraz bardziej otwarta, kończą się leśne szlaki. I niespodzianka dla mnie
architekta, robi się miło na duszy gdy coś takiego widzę. Nie przypuszczałam że
za tym lasem na tej trasie będzie taki widok. Zaskoczenie.Ukazuje się wioska na
górze. Zabudowa jest jednolita oryginalna. Kamienna. Jedyny środek transportu
to konie, Yaki. Nie ma, na motorze nie wjedziesz. Są strome kamienne schody.
Ludzie noszą szaty w kolorach brązu. Materialy kamień glina i drewno. I trawa.Ta
architektura tych gospodarstw Ci ludzie, i przyroda, która otacza wszystko w tej
samej tonacji barw, z wyjątkiem odrestuauraowanej świątyni buddyjska. Na górze mnich
buddyjski nalewa gorącą herbatę do blaszanych kubków. Herbata imbirowa z miodem
i cytryną, najlepsza. My turyści płacąc datki, popijamy herbatę zwidokiem na
Annapurne IV ( 7525 m); Widok przepiękny, w dole roztacza się kolejna wioska Lower
Pisang. Marihuana też tu dziko rośnie.
Jeszcze, jeszcze!!!! Świetnie się czyta. Widoki boskie.
OdpowiedzUsuńjeszcze 18 dni do opisania, rozkładam mapę sprawdzam pisownię nazw wiosek..i znowu tam jestem, . . :)
Usuńsuper, chcę jeszcze więcej opowieści
OdpowiedzUsuń