środa

dzień 12. Thorung Pass

Po kolacji wracamy do pokoju . Wiemy że będzie lodówka, i mamy ubaw. Iita prezentuje swoją sztywną zamarzniętą skarpetę, pozostawioną na kilka godzin. Moje były pod przykryciem. Dostałyśmy dodatkowe blankiety. Koce i kołdry. Tym razem jesteśmy tak na ubierane, że w śpiworach pod kocem jest ok. Zasypiamy. Budzę się po 2 może 3 godzinach, nie jest mi na szczęście zimno, śpię w kurtce czapce, 3 parach skarpet, na nogach mam chyba z 5 warstw getro spodni. Grubo. Alpiniści śpią w jedno częściowych kombinezonach. Leżę na wznak. Sztywno i grubo. Chyba nie mogę spać bo wysokość. Wiele osób tak ma. Noc jest spokojna, leżę i rozmyślam. Do głowy przychodzą mi architektoniczne wizję.  Z rana już wszystkich nie pamiętam. Sen nie przychodzi ale leżenie jest relaksem dla pleców.
Iita spała lepiej. O 3 słychać słychać chińczyków, robią zamieszanie, pakują się. Są jedni z pierwszych, którzy wyruszają na górę. Iitą ma nastawiony budzik na 5. Po nieprzespanej nocy czuje się jak dawno temu na studiach podczas sesji. Podnoszę się, nie dobrze mi i słabo. Pakowanie, mycie zębów płukane lodowata wodą i do restauracji. Dostajemy śniadanie. Owsiankę, herbatę i ciepłą bułkę ogrzaną na parze. Jem na siłę dla nowych sił, mam odruch odwrotny do tego że chcę coś zjeść. Jem mega wolno. Koleżanki ze Szwecji, wyruszają przed nami, Iita ma się dobrze, Starszy Niemiec ma się dobrze, Michael i Nadav pojawiają się na śniadaniu. Jest ciemno. Nepalczyk co wydaje śniadanie żegna każdego z osobna życząc powodzenia. Przez chwilę się zastanawiam czy jestem gotowa, żeby wyruszyć, czuje się średnio przytomnie zjadłam, co miałam ale dalej tak sobie. Mamy czołówki. Wyruszamy przed Michaelem i Nadavem. Idziemy za starszym Niemcem co ma przewodnika. Ciemno, na niebie gwiazdy. Podejście jest strome, nie lubię takich podejść ale jest ciemno, i mało co widzę. Skupiamy się na tym co oświetlone przed nami, krok po kroku. Niemiec co jakiś czas sapie, idzie za  swoim przewodnikiem, za nim Iita, za Iitą ja. Niemiec dużo pali, na jego niekorzyść, chrząknięcia, ciężko oddycha. Coraz wyżej i jaśniej. Każdy kroczy wolno, przy tej wysokości z plecakami, podejście hartuje.
Po 45 minutach jesteśmy 400 metrów wyżej. Zrobiło się już jasno. Lepiej mi, poczułam przypływ energii. Mam tylko mocno zmarzniętą prawą stopę, skostniałe palce u nogi. Jest kolejna baza noclegowa. Po godzinie od śniadania już przemarznięta zamawiam herbatę, Iita zostawia plecak i wbiega sama na górę obok High camp jest punkt widokowy. Zimno. Próbuje rozgrzać stopę masuje i zakładam dodatkową parę skarpet. Jeszcze moje dłonie. Przemarznięte. Na zimę się nie nadają. Iita wraca, wypijamy termos herbaty i w drogę. Michael z Nadavem i kilku innych są już przed nami.
Słońce wyżej i wyżej wysokości teren nie jest już tak stromy. Zaczynam czuć się ok, rozgrzałam się i mogę maszerować.  Z Iitą zachwycamy się i robimy zdjęcia. Niebo jest piękne, za ciemnych okularów granatowe. Po ściągnięciu okularów granatowe. Takie koloru niebo w Himalajach. Po drodze mijamy parę starszych obcokrajowców, idą bardzo wolno. Spotykamy firmę transportowa, czyli 10 koni i Nepalczyk. Pozdrawia nas i pyta co tak późno. Dochodzimy do chaty gdzie można kupić herbatę, siadamy na zewnątrz na plecakach i pijemy po kubku gorącego. Nadchodzę młodzi Niemcy. Na szybie znajduję polską nalepkę.
Jest fragment wąskiego przejścia, oblodzonego, uwaga ślisko. Wyżej i wyżej jest już jakieś 5 tysięcy, kiedy Iita mówi że ma problem, robi kilka kroków i potrzebuje odpoczynku. Następne kilka kroków i staje. Zażywa tabletkę na chorobę wysokościową. 10 min robimy postoju. Dzielimy się zamarzniętą czekoladą. Wysokość robi swoje, niby czujesz się świetnie a tu nagle Cię łapie. Idę z przodu robię zdjęcia i czekam na Iitę. Spotykam mamę Francuzkę. Pozdrawiamy się, doszła o  5400 i zawraca na górze zimno i wieje. Chce wrócić na dół tą samą drogę którą już zna. Rozmawiamy przez chwilę. Próbuje zapisać mi swojego maila na skrawku papieru. Długopis jest zamarznięty. Dostaje wyrytego maila na papierze czerpanym, nie do odczytania. Żegnamy się.
Wolno wolno i nadchodzą młodzi Niemcy, podają czas jest wcześnie koło 11, przekazuje im informacje, że dzieli ich kilkanaście minut od najwyższego punktu na trasie. Z Iita robimy kolejny odpoczynek. Iitę ta wysokość zatrzymuje. Z kilkunastu robi się do kilkudziesięciu. Jesteśmy widać kolorowe flagi tablicę, chatka z jedzeniem i kilka osób. Wieje i jest minus 5. Słońce świeci wysoko, chyba dotarłyśmy po 11 długo. Cykam foty i chowam się w chatce, zimno. 
Są młodzi Niemcy Iita i nadjeżdża Ukrainiec na koniu. Jest rozemocjonowany, wjeżdżał 4 godziny z miejscowości do której udajemy się na nocleg. Częstuje nas domowej roboty ciastkami.
Są młodzi Niemcy i Iita i nadjeżdża Ukrainiec na koniu. Jest rozemocjonowany, wjeżdżał 4 godziny z miejscowości do której udajemy się na nocleg. Częstuje nas domowej roboty ciastkami.
Wejście mamy tak długie całość 12 godzin, z jednego punktu noclegowego do drugiego. Michael dotarł, do nocleg do Muktinath pół godziny po tym jak z Iita świętowałyśmy na górze.
Cały długi dzień na wędrówce. Na dół zeszłyśmy głodne, nawet bardzo, po drodze już nie ma chatek z herbatą i jedzeniem. Czekolady, snikersy i suszone owoce się pokończyły plecak był lżejszy. Wcześniejsze zapytania o to jak jest jaka droga na 5400, próba wyobrażenia, okazało się zupełnie inaczej. Wydawało mi się że będzie to trudne wąskie strome podejście. Tego dnia zrobiliśmy 1000 metrów przewyższenia. Strome tylko pierwsze 400 metrów a potem delikatne podchodzenie. Na 5400 jest płaski teren, jest tablica pamiątkowa, otoczona tysiącami flag. Z jednej strony teren otacza wielka buła góry śnieżnej z zamarzniętymi fragmentami. Biały budyń.


Do Mukkinath schodziłyśmy długo, napotkałyśmy pokiereszowanego konio-osiołka, jadło go jakieś ptactwo. Po jakimś czasie dogoniłyśmy chłopaka z Ukrainy, który rozmawiał z nami z marudnym akcentem. Pewnie też był głodny. sam bo jego znajomy źle się czuli i zostali na górze w bazie. Po drodze podnoszę wydawało się niczyi kijek i mam dwa. Kijki ułatwiają schodzenie. Po jakimś czasie doganiamy dwie młode Australijki, które zgubiły kijek i poszukiwały aparatu fotograficznego. Takie zakręcenie. Może za dużo endorfin, albo zmęczenie wzięło górę.
Po 5 godzinach na głodzie dochodzimy do zabudowań, Anna z Australii z Kristianem i załogą nepalską kończą obiad. Poleca momo, ( podobne do pierogó). Jem dalbhat z dokładką a Iita makaron. Jeszcze godzina drogi na nocleg. Dochodzimy jak się ściemnia. Michael od 6 godzin czeka na nas w hotelu.
Tego wieczoru w tym hotelu gdzie mamy duży pokój z prostymi ścianami, zielone zasłony w oknach, długi korytarz a jego właściciel jest młody i ma pomysł na biznes, poczułam że coś się skończyło. Cała koncentracja na 5400 co dale? Nowa wioska , zgiełk jeppy ludzie. Te uczucie było tylko tego wieczoru. Byłyśmy padnięte, zasypiałam przy kolacji.

Każdy dzień na trekkingu był inny, zmieniały się wioski i otoczenie. Kolejne dni będą równie ciekawe jak te poprzednie. Wyjątkowe.





 
  















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz