W Manang. Minimum dwie noce. Wioska położona na wysokości 3540 m npm w której
można się zaklimatyzować. Każdy organizm reaguje inaczej i za każdym razem
inaczej. Raz możesz być super bohaterem na 4000 m npm, a kolejnym razem np
kilka miesięcy później, mieć wszystkie objawy choroby wysokościowej. 2 osoby w
tym sezonie zmarły chciały przekroczyć Thorung La Pass 5416 m ale się nie
udało. Japończyk i Francuz.
Dzień 6, dzień 7, dzień 8, dzień 9.
Droga do Manang jest długa. Dzień zaczynamy od stromego
podejścia do Gharki. Transport ciężki prowadzony jest na
zwierzętach. Stromo. Na podejściu słychać yaki, które wydobywają z siebie dziwne dzwięki. Podejście jest bardzo meczące, ale widoki rekompensują.
W Gharka jest odrestaurowana świątynia buddyjska. Zatrzymujemy
się chwilę robimy zdjęcia i w drogę.
Obiad jemy w Nawal. Co dziennie posiłki są celebrowane. Dużo się rozmawia o tym co się zje, jak smakowało. Jadane w najlepszym towarzystwie, przy mapach, książkach, z wspomnieniach z innych
podróży. W Nawal siadamy naszą trójką, przy stoliku z Niemcem i z Włochem z
Florencji, który wędruje ze swoim młodym synem. Ojciec i syn. Ser i salami.
Maja tragarza (portera) więc pozwalają sobie na dodatkowe jedzenie. Dnia szóstego napoczynają
ser i salami i się dzielą z nami, każdy przy stoliku zostaje sowicie poczęstowany. Włoch opowiada
swoje historie wspinaczkowe z przed dwudziestu kilku lat. Z Niemcem wspominają
co oznaczało wtedy wydostać się z Lukli, tydzień czekając na samolot. Śpiąc w chatkach w których przez szpary hulał wiatr.
Z Lukli zaczyna się trekking do bazy pod Mount Everest.
Z Lukli zaczyna się trekking do bazy pod Mount Everest.
Czas na odpoczynek. W Manang zostaje z Iitą
cztery dni, Michael po dwóch dniach relaksu wędruje do Tilichu lake. Mamy się z
nim spotkać za 2 dni w Yak Kharka. Jezioro Tilichu położone jest na 4920m. Najwyżej położone jezioro na świecie. Przez chwilę się zastanawiam czy nie iść razem z Michealem, ale rozsądek bierze
górę. Przypomina mi się co mówił przewodnik niemieckiej pary. Tilicho piękne jezioro,
ale trawers i wysokości do pokonania duże. Były przypadki sturlania się w dół
czyli do niekończącej się przepaści. Jest czas na wielkie pranie ale jest lodowata
woda. Są za to pralnie za kilka dolarów gdzie zostawiasz swoje zakurzone brudy
i po kilku godzinach odbierasz czyste i suche. Jest tez kafejka internetowa ale
drogo i net wolno chodzi. Korzystam z niego, żeby napisać rodzinie gdzie jestem.
Iita łapie przeziębienie, i ma 4 dni na to żeby wyzdrowieć. Profilaktycznie
jem wszystko z czosnkiem. Zupa czosnkowa, pizza czosnkowa, makaron z czosnkiem i
czosnek z chlebem. Tak żeby się nie zarazić. Czosnek na zdrowie; na dżunglę
i na aklimatyzację. Wszyscy od kilku dni jedzą czosnek. 4 dni w Manang to
kolejne znajomości. Dwa miejsca noclegowe, tak żeby nie było tylko lodowatej wody. W jednej z restauracji w której jemy czosnek znajduję Quo Vadis Sinkiewicza po Polsku. W końcu udaje nam się na spotkaniu na temat choroby
wysokościowej organizowanym przez lekarzy z USA w ramach wolontariatu spotkać z
kolegą z Izraela. W sumie to jest ich dwóch, ale każdy z osobna podąża. Poznałam ich na raftingu, na
którym byłam jedyna polką wśród 10 osobowej załogi z Izraela. Nadav i Re (zew)….coś,
i nadal nie pamiętam a jego imię biblijne. Biblię
mam, może dojdę. Tutaj też kolejny raz spotykamy się z Emili i
Emanuelem, już się żegnaliśmy w Upper Pisang a tu znowu oni. Idziemy wspólnie na
aklimatyzacyjny spacer. Godzina drogi pod górę. Blisko, stromo i wąska droga, momentami jest blotko. Z góry widok na Manang, na jezioro w kolorze bladego turkusu i nie kończące
się pasma górskie. Emanuel odczytuje wysokości. Annapurna IV, Annapurna III
7555 m, Ganggapurna 7454m. Wieczorem idziemy na film 7 lat w tybecie z Pittem w
roli głównej. Sala projekcyjna w jakiejś
szopie, ławki drewniane pokryte skórą zwierzęcą, w cenie biletu za 250 rupi
dostajemy gorącą herbatę i popkorn. Film robi na nas duże wrażenie. W tym miejscu oglądanie Tybetu ma inny wymiar.
Kolejny dzień. Iita zdrowieje po swojemu a ja
wybieram się z Nadavem z Izraela w okolice jaskini. Położona jest 2 h szybkiego marszu (bez
plecaków jupi ! ) na wysokości około 4000 m npm. Jaskinia i świątynia
buddyjska. Wyruszamy dość późno przy śniadaniu jest rozmowa z Litwinem bez zęba
na przedzie, który mieszka w Nepalu od kilku lat. Prawnik. Razem ze swoją
dziewczyną szykuje się na wejście na Chulu 6000 m n.p.m z linami przewodnikiem i
namiotami. Śniadanie się przedłuża, długo rozmawiamy, polityka
religia i alpinizm. Wspinał się już na jakieś 7000 m npm, atak szczytowy się nie udał, może tym razem się im udało. Ciekawie się z nim rozmawia bo ma
pojęcie o Nepalu, kraju, do którego z roku na rok przyjeżdżają coraz więcej turystów. Zagaduje
Nadava o trekking w Izraelu na pustyni. Chce jak Jezus kroczyć sam na pustyni. Dookoła Annypurnej samemu to niemożliwe. Pyta się o podstawy trekkingu jak z wodą, jedzeniem czy będzie sam, czy napotka
tylu turystów wędrowców, ilu jest tutaj.
Na drogę kupujemy cynamonowe bułki w tytule
niemieckiej piekarni. Niemców tutaj sporo, dla nich to pieczywo. Na
trasie spotykamy parę z Polski i dwóch Niemców. Poza nimi cisza i spokój. Piękne
widoki, dzika przyroda, dzikie zwierzęta. Nepalskie Jelenie, nepalskie sarenki. Robię im zdjęcie. Na górę
idzie się przez las. Jesienny las się kończy i zaczyna otwarta przestrzeń. Widać „suchy”
las, Drzewa wydawało by się obumarłe, ususzone, karłowate. Na moich zdjęciach
tego nie widać, ale byłaby to dobra sceneria do jakiegoś filmu z tajemniczym
lasem w tle. Na górze jest kilka zabudowań, wyglądają na opuszczone budynki, może
jakiś klasztor. Tysiące modlitewnych flag na wietrze. Nadav medytuje a ja robię
zdjęcia. Widoki przepiękne, od północnej strony wydaje się że ośnieżone góry s a
już tak blisko tylko podejść, stok nie jest stromy, oblężony kamieniami, w
kadrze mam taką oświetloną nieckę do której chcesz podążać tak jakby to była
jakąś granica, za tym światłem lepszy widok i zaczynał się śnieg. Nadav kończy
swoją medytację i się wspinamy. Sprawdzamy czas mamy jakieś 4 godziny światła,
2 godziny na dół do wioski, tak może kolejne kilkaset metrów,, to co wydaje się
że już blisko tylko się wydaje. Granica do której nie możesz dojść. Im wyżej
tym chłodniej. Nadav łapie śnieg, więc już tę partię mamy, jeszcze wyżej i
wyżej i schodzimy na dół.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz